Nie jestem śledczym, źle się czuję w tej tematyce. Trzy lata temu nieco przypadkowo usłyszałem o czymś, co brzmiało odmiennie od tonu doniesień o sprawie Krzysztofa Olewnika. Nie miałem jednak ani czasu, ani chęci, by pójść tym tropem, nikt ze znajomych dziennikarzy nie był zainteresowany wątkiem, a pisać na podstawie jednej rozmowy nie chciałem.
Dziś napiszę - pod wpływem doniesień TVN24 o nowym wątku w śledztwie. Gdańska prokuratura ponoć uważa, że w nocy, w której doszło do porwania, po pierwszej imprezie w domu Olewnika (z udziałem znajomych ojca ofiary, m.in. miejscowych policjantów) odbyć się mogła kolejna, a jeden z jej uczestników mógł zostać zamordowany. Mogłoby to oznaczać zupełnie nowy trop, nie związany z interesami ojca, potentata branży mięsnej.
W 2007 miałem okazję pogadać z młodym człowiekiem z Drobina. Nie krył swych związków z mafią samochodową, z półlegalnym sprowadzaniem aut z Niemiec (wozy "bywają trefne"). Olewnika, jak twierdził, znał "luźno". Opowiadał, że syn biznesmena często jeździł samochodem po okolicy i zaczepiał młode kobiety, a niektóre jakoby "wywoził w las". Wracały - piechotą.
- Ja na miejscu prokuratora zrobiłbym listę młodych dziewczyn w okolicy, przesłuchał je, potem przesłuchał braci tych dziewczyn. Co drugi mógł mieć motyw - te słowa drobnego mafioso z okolic Płocka wciąż dzwonią mi w uszach. Rodzina ofiary - i pewnie spora część opinii publicznej - uzna je za obrazę zamordowanego. Zeznania jednego ze sprawców, Sławomira Kościuka, wskazują, że wątek, o którym wspominam, nie ma związku ze sprawą. Ale zdawało mi się, że każde śledztwo powinno zaczynać się od licznych hipotez, które potem są eliminowane - a nie odwrotnie...
