Media mają temat: jak ściągnąć posłów do Warszawy. Z Chałup i Krety, z Budy Ruskiej i Sulejówka. Sejm musi uchwalić nowe prawo pozwalające pomóc powodzianom z Bogatyni i Zgorzelca. Posłowie rozjeżdżali się na wakacje od piątkowego popołudnia (choć izba formalnie obradowała do wieczora). Lać zaś zaczęło, cholera, w sobotę. W niedzielę marszałek z premierem główkowali, od poniedziałku kluby wydzwaniają do swoich posłów, by wracali, gdziekolwiek są. Podobno najwięcej milczących telefonów należy do platformersów.
A mi nie żal nikogo, oprócz oczywiście nas samych. Koszty dodatkowych posiedzeń obu izb wraz ze ściąganiem parlamentarzystów z wszelkich zakątków globu to najmarniej półtora miliona złotych. Kto za to zapłaci: pan, pani, my zapłacimy. Szkoda, że nie na lepszy cel. Czy można było tego uniknąć?
Głupie pytanie. Jak wiadomo, to druga katastrofa powodziowa w tym roku. Sejm uchwalił już jedną specustawę. Całkiem niedawno - 24 czerwca. Już w art. 1 ust. 1 zapisał, że przepisy "stosuje się w sprawach związanych z usuwaniem skutków powodzi zmaja i czerwca 2010 r.". Gdyby ktoś miał wątpliwości, fraza "maj i czerwiec 2010" powtarza się jeszcze w art. 1 ust. 2, w art 2 i w art. 3 ust 1. Ten ostatni definiuje powódź: jest to "zalanie wodami śródlądowymi lub morskimi wodami wewnętrznymi w następstwie opadów admosferycznych, które miały miejsce w maju i czerwcu 2010".
Tak prowokować natury nie wolno. Nie dziwi mnie, że zechciała udowodnić Sejmowi, iż powódź może wystąpić także w czasie innym niż "maj i czerwiec 2010". A przy okazji - pokazać, że nawet rząd Tuska nie jest w stanie zadekretować, iż sierpień był w czerwcu.
Czy w czwartek Sejm uchwali lepsze prawo? Wątpię. Druku jeszcze nie ma, ale ja na ich miejscu napisałbym w art. 3 ust. 1 nowej ustawy: powódź to zalanie Bogatyni i części Zgorzelca w następstwie opadów, które miały miejsce w sobotę". Byle tylko nie doszło do nadużyć.
