Komisja hazardowa znów dostarcza rozrywki. Nie tylko za sprawą negatywnych bohaterów afery i rozmywania tejże. Jeśli śledztwo niczego nie wyjaśni, to sporą część zasługi będą sobie mogli przypisać śledczy opozycji, a zwłaszcza Beata Kempa. Dziś przechodzi samą siebie. Do południa zadała wyłącznie pytania, które powinny zostać uchylone. Sekuła ani razu się na to nie odważył.
Mandat komisji obejmuje zbadanie wydarzeń od czasów rządów SLD-PSL do 9 października 2009. Kempa pyta niemal wyłącznie o listopad 2009 i marzec 2010, o pobyt Drzewieckiego na Florydzie i domniemane spotkanie z Sobiesiakiem tamże. Drzewiecki od początku twierdzi, że takiego spotkania nie było, a po 22 września nie miał z Sobiesiakiem żadnego kontaktu.
- Aha... A spotkał się pan w listopadzie z Sobiesiakiem raz czy kilka razy?
- Przecież mówiłem, że ani razu.
- A telefonicznie?
- Mówiłem,że nie miałem kontaktu.
- A za pośrednictwem osób trzecich? A ktoś z rodziny pana lub Sobiesiaka?
Tu Kempa przeszła do wypytywania, na jakiej podstawie Drzewiecki dwie godziny wcześniej nazwał Kamińskiego "czynnym politykiem PiSu". Podkreślała, że mówił pod przysięgą i naraża się na odpowiedzialność.
Gdy nastała kolej posła Dery i w pytaniach powrócił wątek słynnego pisma Drzewieckiego o rezygnacji z dopłat, atmosfera siadła.
