Krzysztof Leski Krzysztof Leski
177
BLOG

Wszystkich Świętych: gdyby nie te zdjęcia...

Krzysztof Leski Krzysztof Leski Kultura Obserwuj notkę 24

Nie wyszły mi. Właściwie żadne z kilkudziesięciu nie nadaje się do publikacji nawet tutaj - choć to tylko blog... Mój canon to compact, choć z tych nieco lepszych. Matryca nie wytrzymała słabego światła i na co drugim zdjęciu szumy przeważają nad realem...

Na dodatek czasem osłona obiektywu otwiera mi się tylko w 1/4, w ciemności tego nie zauważyłem (dla oszczędności baterii oraz z przyzwyczajenia używam optycznego wizjera). Trudno. Bo poza tym było wspaniale, a pogoda - takiej nie pamiętam!

Noc bezchmurna, księżyc w połowie fazy, zaś gwiazd na niebie wielokrotnie więcej niż kiedykolwiek można ujrzeć w mieście. Dość ciepło - 3 do 6 stopni, ani kropli deszczu. No i sprawna, ośmioosobowa drużyna zdeterminowana, by dojść do mety.

(c) by K.L.Z pętli 708 w Truskawiu ruszyliśmy o 23.40. Na zdjęciu żegnamy autobus, ostatni przejaw cywilizacji. Nie ma z nami Zwolskiego, bo go oszukałem. Zaparł się, że sam dotrze do Truskawia samochodem, by jeszcze gdzieś po drodze kupić znicze (i nawet mu się udało). Jedź do końca asfaltu, poradziłem. Skąd miałem wiedzieć, że przez ćwierć stulecia, jakie minęło od mej ostatniej nocnej wyprawy do Puszczy, asfaltowa arteria przez środek Truskawia urosła aż o pół kilometra?

Zwolski czekał więc na nas pod samym lasem i jak się okazało, przeżył tam samotnie dwa spotkania trzeciego stopnia. Najpierw z policją, która zatrzymała się i po dłuższej obserwacji zapytała rezolutnie, co też on tam robi. Od słowa do słowa okazało się, że gdzieś w ciągu ostatnich 26 lat, czy to w PRL, czy to w RP, pojawił się zakaz wstępu w nocy do Kampinoskiego Parku Narodowego. Zwolski wybrnął, ale niech sam opisze, jak to zrobił. Potem był znów przedmiotem obserwacji trzech łysych w golfie. Na wszelki wypadek zrobił im zdjęcie :) Pojechali, nie wrócili.

Spotkawszy się ze Zwolskim dowiedzieliśmy się więc, że nasza wyprawa jest cokolwiek nielegalna. Szczerze mówiąc nie zachowaliśmy się jak uczciwi obywatele. Po prostu minęliśmy szlaban, tablice oznaczające granicę parku, i weszliśmy w las.

(c) by K.L.Do Mogiły Powstańców 1863 dotarliśmy w niespełna godzinę bez większych trudów, choć współmaszerujący kilkakrotnie dowodzili mi, że gdy mówię, iż wydaje mi się, że poznaję, gdzie jesteśmy - to tylko mi się wydaje. Nie da się ukryć, niezbyt się przejmowałem rolą przewodnika. Follow stale dzierżył w ręku swego garmina. Uprzednio wprowadził z mapy główne punkty na naszej trasie i wyrokował, że za 173 i pół metra mamy skręcić w prawo. I nic nie pomagało moje marudzenie, że ja bym raczej skręcił w to drugie prawo. Mój autorytet piechura z 40-letnim doświadczeniem, który Puszczę schodził w te i we wte - padł w konfrontacji z plastikowym gadżetem za kilkadziesiąt euro. Że już nie wspomnę, iż musiałem też prosić o pomoc w zapaleniu świeczek, bo moja zapalniczka się nie spisywała. Ale ja byłem przecież od tego, by napisać, aby inni nie zapomnieli zabrać ze sobą skutecznego źródła ognia.

Ach, czy wiecie, że follow nie robił zdjęć? Nawet nie miał aparatu. Julll też nie. Kto ich zna, pewnie nie uwierzy, ale tak było. Poniekąd dobrze, bo w drodze do cmentarza w Wierszach zaczęły się schody. Trasa jest prosta jak drut: trzeba iść ścieżką na północny zachód, aż skończy się las, a tam skręcić w lewo w czerwony szlak biegnący skrajem lasu. Tyle, że przez ćwierć wieku wyrósł kilkumetrowy las!

(c) by K.L.Z kwaśną miną poddałem się, gdy followowy gadżet kazał nam skręcić w coś, co wyglądało na przecinkę antypożarową i tak też było oznaczone. Wkrótce jednak miało się okazać, że to właśnie nasz czerwony, główny szlak puszczański. Oraz że do Wierszy jest jeszcze nieco dalej niż sądziłem. Ale cmentarz Zgrupowania AK Kampinos stał tam, gdzie zawsze. To tam nie wyszło mi żadne ze zdjęć i wklejam tu fragment, na którym widnieje brama wejściowa. Szkoda, bo to cmentarz niezwykle urokliwy i pięknie położony. Aczkolwiek latem 1944 trwały tu bardzo ciężkie walki, na które nakładać się musiał daleki odgłos walczącej Warszawy. Walki pozornie beznadziejne, które jednak nie poszły na darmo.

(c) by K.L.Odcinek do Palmir to najdłuższy pojedyńczy fragment tej trasy. Tylko las bez śladu ludzkich zabudowań. Zaczynaliśmy odczuwać trudy marszu, który nie był ani długi, ani wyczerpujący dla porządnego piechura, ale dla niejednego zasiedziałego mieszczucha - owszem. Rozmawialiśmy po(c) by K.L. drodze o XVIII-wiecznych normach dziennego marszu ówczesnej piechoty. W armii francuskiej było to, jeśli pomnę, 80 km. Politico uznał, że to nic takiego, gdy wojsko zmotywowane było pozwoleniem na spalenie przynajmniej jednej wioski dziennie, po czym zapragnął sam coś spalić. Ale musiał poczekać.

Tuż przed Palmirami gadżet followa wyprowadził nas wprost na brzeg akwenu sadzawkowatego, który wg gps mieliśmy chyba przebyć wpław. Kiedyś, chodząc na czuja, nigdy się na tę wodę nie natknąłem. Cóż, okrążyliśmy spore bajoro. Cmentarz był pusty, ale paliło się kilkadziesiąt lampek. Dołożyliśmy swoje - ja tradycyjnie na grobach Mieczysława Niedziałkowskiego, czyli jednego z ostatnich prawdziwych PPS-owców, i Macieja Rataja - człowieka, który pewnie nie byłby szczęśliwy wiedząc, jakie po II wojnie światowej i aż po dziś dzień perypetie stały się udziałem ugrupowań używających nazwy PSL lub roszczących sobie prawo do spadkobrania tradycji tej partii.

Zrobiła się punkt czwarta rano. Flaneur wraz z żoną oznajmili, że mają nadzieję zdążyć na pierwszy 708 do Truskawia, by porannym ekspresem pojechać na dalekie groby. I ruszyli. Mieli dokładnie 30 minut i 4.8 km przed sobą. Uprzedzę fakty: zbliżając się do Truskawia sądziliśmy, że ich tam zastaniemy, bo następny 708 był o 5.25. Nie było ich. Postawiłem tezę, że wsiedli w niezbyt im pasujący 714 o 5.08, by uniknąć naszych spojrzeń. Ale teraz sami twierdzą, że choć biegiem - zdążyli. Ot, kondycja!

(c) by K.L.Z naszą było gorzej. Nie dotyczy to followa ani julll, która właśnie wróciła z weekendu w Bieszczadach, gdzie zaliczyła Tarnicę. Do Pociechy szliśmy tempem dość spacerowym, 2 km po kostce, bez zerkania na garmina. Zapaliliśmy Jerzykom nasze ostatnie świeczki. Po paru minutach rozważań uznaliśmy, że nie jesteśmy tak głodni, by zbierać mokry chrust i upiec kiełbaski. Poziom naszego samozadowolenia był i tak wysoki. Po 3 km marszu żwirową drogą, wokół której ku memu zaskoczeniu też wyrósł już spory lasek, znaleźliśmy się w Truskawiu.

Miałem wracać autobusem i metrem. Wróciłem czymś na kształt samochodu (agila opel jest zameldowana, jeśli ktoś pamięta tę dość zgrabną reklamę). Stoi teraz pod domem. Nikomu go nie ukradłem. Ale to już zupełnie inna historia.

Salonowa lista prezentów Bawcie się dobrze ChęP: -3/6   ChęK: -3/6   ChęS: -3/6 . Półbojkotuję "lubczasopisma" Baby od chłopa nie odróżniacie! Protestuję przeciwko brakowi Freemana

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura