Można twierdzić, że Zbigniew Romaszewski bronił Krzysztofa Piesiewicza. Można powtórzyć to milion razy. Teza ta nie stanie się jednak dzięki temu ani o miligram prawdziwsza. Pozostanie tym, czym jest: bzdurą.
Pisałem już, jakie warunki spełniać powinien wniosek prokuratury o uchylenie immunitetu. Czy ten w sprawie Piesiewicza je spełniał? Oto, co powiedział mi dziś Romaszewski (krótka rozmowa dla "Dziennika Polskiego"):
Opierał się wyłącznie na zeznaniach kilku osób. Więcej, był w pewien sposób nielojalny wobec Senatu, bo zupełnie pomijał kryminalne tło z szantażem. We wniosku nie było słowa o tym, że wszyscy świadczący przeciw Piesiewiczowi to szantażyści, wcześniej zatrzymani, mający zarzuty karne. Wniosek koncentrował się na tym, jakoby Piesiewicz posiadał narkotyki i nakłaniał innych do ich zażywania. Prokurator ukrył przed Senatem fakty podważające wiarygodność świadków, a zatem całego oskarżenia.
Gdzie tu obrona Piesiewicza i orgii w jego domu? Gdy zapytałem, czy senator PO nie powinien był złożyć mandatu i wycofać się z polityki już przed rokiem, gdy zorientował się, że szantażyści nie żartują - Romaszewski żachnął się: Piesiewicz popełnił nieskończoną ilość błędów, i się ich nie wypiera.
Romaszewski w PRL konsekwentnie bronił ludzi, z którymi niekoniecznie sie zgadzał i z których niejeden nie był wzorem do naśladowania. W Czerwcu 1976 komuniści zamykali, obok robotniczych liderów, także prawdziwych rzezimieszków, by dowieść, że za "niepokojami" stoją "warchoły". Jednym i drugim stawiano fałszywe zarzuty. Zasada była prosta: trzeba ich bronić. Dziś też Romaszewski podważa robotę prokuratora. Broni zasady.
Nie zgadzam się z nim, gdy mówi, że klub PiS chciał go zmusić do czegoś "jak za PRL". To inflacja słów. Rozumiejąc głosowanie przeciw wnioskowi prokuratury - przyznaję, że można się o to spierać, skoro w dość powszechnej opinii immunitet parlamentarny jest zbyt szeroki. Rozumiem decyzję o wyjściu z klubu PiS, ale IMHO była zbyt pochopna. Lepiej było przyjąć dość łagodną karę, pokazać, że nie był to bunt przeciw dyscyplinie w ogóle, lecz przeciw dyscyplinie w tej konkretnej sprawie.
Ale nie godzę się na streszczanie tej historii słowami: "żałosna i tandetna obrona Piesiewicza", a już zwłaszcza na tezę, jakoby Romaszewski "bronił dobrego imienia Piesiewicza" - "zaćpanego autorytetu w sukience". Szkoda, że na tyle tylko stać blogera roku. Żałosne i tandetne.