Pojutrze rocznica "wyprowadzenia sztandaru PZPR". Okrągła, 20. Do zdarzenia nie przywiązywałem wagi, a szczegółów nie pamiętam - nie było mnie wtedy w Polsce. Nie zraziło to dziennikarza jednej z gazet, który dziś zadzwonił do mnie z prośbą o rocznicową refleksję - poprosił zatem, bym opowiedział, co sądziłem wtedy o M.F.Rakowskim.
Rozmowa się nam jakoś nie kleiła, bo mój interlokutor był najwyraźniej rozczarowany słysząc, że nigdy nie przywiązywałem większej wagi do tarć w PZPR, że to, co mogło się czasem wydawać sporem "twardogłowych" z "liberałami", było jednak zarazem zwykłą walką o władzę, a tzw. środowisku "Polityki" nie jestem gotów przypisać żadnej znaczącej roli politycznej.
Rzeczownik "liberał" i przymiotnik "liberalny" padały gęsto w pytaniach pana redaktora - aż coś mnie tknęło. Młody głos, człowiek pewnie zna sprawy z książek lub z Internetu, a o domniemanej liberalnej postawie Rakowskiego mówi, jakby chodziło o bardziej uniwersalne rozumienie tego terminu. Oświadczyłem zatem, że muszę jasno postawić jedno: w sowietologicznych analizach "liberałem" nazywano nie tego, kto chciał, by kompartia podzieliła się władzą lub choćby uwolniła gospodarkę.
"Liberałem" był ten, kto uważał, że nie należy zamykać w więzieniach od razu całej opozycji, że wyroki nie powinny być zbyt długie, a nawet, że od czasu do czasu można ponegocjować ze strajkującymi o sprawy socjalne. "Twardogłowi" uważali zaś, że dożywotni pierdel, z przerwami na kolejne procesy, to jedyne lekarstwo na opozycyjne zboczenia, kto zaś strajkuje lub demonstruje, zasługuje na kulkę na miejscu zdarzenia.
Tu pan redaktor podziękował mówiąc, że bardzo mu pomogłem, i rozłączył się. Jak będzie wyglądać taka rozmowa za 10 lat?