Jak wspomniałem, głosy wyborcze w ordynacjach "proporcjonalnych" przelicza się na mandaty zwykle trzema metodami. Każda z nich, zapisana w ordynacji, wygląda zawile i zwykle odstrasza amatorów. Tymczasem wbrew pozorom to proste.
Pominę Hare-Niemeyera, bo zasady ma specyficzne, intuicyjnie zaś sprowadza się do zaokrąglenia procentu głosów, by było możliwie sprawiedliwie i proporcjonalnie. Zajmę się d'Hondtem i St.Lague. Oparte są o tę samą ideę, stosowane były w Polsce.
Metoda d'Hondta to dzielenie głosów uzyskanych przez każdą listę kolejno przez: 1, 2, 3, 4... W metodzie St.Lague dzielisz przez 1, 3, 5,7... Znane są też modyfikacje tej metody, jak stosowana w Polsce w latach 90. z ciągiem 1, 1.4, 3, 5, 7..., a także zarzucony już raczej na świecie ciąg dzielników 3, 5, 7...
Gdy już pracowicie wypiszesz rezultaty kolejnych dzieleń dla każdej listy partyjnej z osobna, wrzucasz wszystkie otrzymane liczby do jednego worka. Ale, uwaga, każda liczba w tym worku wspóczynników ma metkę z nazwą listy, czyli partii!
Teraz najżmudniejsze: wszystkie liczby w worku trzeba ustawić od największej do najmniejszej. Bierzesz największą liczbę i przydzielasz mandat partii z metki. Bierzesz drugą liczbę, przydzielasz mandat... i tak dalej, aż przydzielisz wszystko, co było do przydzielenia wokręgu wyborczym. Gotowe!
Jak to działa? Im szybciej rosną liczby w ciągu dzielników, tym mniejsze będą wyniki kolejnych dzieleń, więc tym szybciej kolejne współczynniki silnej partii staną się niższe niż pierwsze współczynniki słabeuszy. Inaczej mówiąc: im szybciej rosną liczby w ciągu dzielników, tym większa szansa słabych na zdobycie mandatu.
Zatem St.Lague w wersji 3,5,7 jest dla słabych najlepszy; potem St.Lague w wersji 1,3,5,7, potem ten z 1.4, zaś d'Hondt najsilniej sprzyja mocnym. Wkrótce przykłady.