Dziś w nocy skrobnąłem o planach ekspresowego uchwalenia ustawy mającej chronić polską własność na Ziemiach Odzyskanych. Dla adminów to chyba nieistotne, bo post ani na chwilę nie trafił choćby na dno strony głównej i zauważyły go 3 osoby ;)
Ciekawe, jak zareaguja teraz. Oto dowody, że moje wątpliwości tramwajowe nie są wyssane z palca. Awaria z pierwszego dnia eksploatacji, o której pisałem w poście wyżej zlinkowanym, okazała się być początkiem serii. Pierwszy w pełni niskopodłogowy tramwaj w Warszawie - a właściwie dwa pierwsze - prawie nie jeżdżą.
Po awarii podwozia i niemal tygodniowej naprawie nastąpiła seria awarii drzwi. Jest ich sporo, bo sześć. Spora szansa, że choć jedne odmówią współpracy. A to się zamykać nie chciały, a to się otworzyć nie mogły. Tramwaj stał, a inne stały za nim. Jakby mało było korków w Warszawie u schyłku tego gorącego lata.
Tramwaj wrócił do zajezdni. Wyjechał znowu na ulice niemal równocześnie z drugim, który dumnie dostarczyła już bydgoska PESA. Wczoraj jeden z nich rozkraczył się na trasie i zablokował ruch na ponad godzinę, zanim udało się namówić zablokowane koła w jednym z wózków podwozia, by zechciały się choć trochę kręcić, co umożliwiło odholowanie 32-metrowca do zajezdni.
Zapewne trudno oszacować koszty ponoszone przez miasto w takich sytuacjach. Ale te koszty istnieją. Może nadejść moment, gdy przekroczą sumę oszczędności, jakie przyniosło zamówienie za 89 mln zł u początkującego producenta czegoś, co uznane firmy proponowały za 120-130 mln. Oczywiście zakładając, że dostawa wszystkich 15 zamówionych wozów w ogóle dojdzie do skutku.