Rozwodzić się nie ma nad czym. Media dawno nie były tak zgodne: to było żenujące zagranie prezydenckiej kancelarii. Jeśli tablica, to po pierwsze nie taka, lecz poświęcona ofiarom katastrofy; po drugie - nie w ten sposób odsłonięta (rano zgoda konserwatora zabytków, a 10.38 komunikat, iż o 11.00 będzie odsłonięcie); po trzecie - nie przez tych ludzi, nie na tym szczeblu, lecz z udziałem rodzin, prezydenta, marszałków, premiera; po czwarte - nie w tym miejscu, lecz jednak prtzed frontem pałacu.
Po co zatem? Są dwie wersje. Pierwsza zakłada dobrą wolę kancelarii prezydenta, ale wówczas trzeba uznać, że dowodzi też pełnej bezmyślności i głupoty. Trudno było sądzić, że ta tablica, w ten sposób wmurowana, kogoś zadowoli, coś rozwiąże. Owszem, są tacy - na przykład ja, gdyż do spraw symbolicznych przywiązuję bardzo małe znaczenie. Ale tacy, jak ja, są nieliczni. Bardzo nieliczni. Były w Polsce decyzje władzy jawiące się jako perfidne, ale przynajmniej wiadomo było, kto ma na tym zyskać. Dziś ewidentnie nie zyskał nikt.
Zatem wersja druga: chodziło o podgrzanie atmosfery, o wmurowanie pretekstu do twierdzeń, że sprawa została przecież załatwiona, a protestujący pod pałacem i wspierające ich PiS "urządzają awantury". Odrzucam tę teorię, ale nie mogę powiedzieć złego słowa o tych, którzy tak rzecz widzą. Powodów jest sporo.