Krzysztof Leski Krzysztof Leski
116
BLOG

Pęknięci

Krzysztof Leski Krzysztof Leski Rozmaitości Obserwuj notkę 89

Pustka, cisza, żal, złość, wręcz poczucie krzywdy. Nie chce minąć. Wczoraj okrągłe słowa w stacjach informacyjnych zdawały mi sie oczywiste i godne, dziś - denerwują. Czuję się otoczony przez tragedię. Zapewne nie ja jeden. Na pewno nie ja jeden.

Wczoraj pękłem, gdy docierać zaczęły do mnie drobne szczegóły niemal fizycznie dowodzące, że to się stało naprawdę. Najpierw Grześ 1990 napisał u mnie na blogu, że gdy rano, w odruchu rozpaczliwej nadziei, dzwonił do Zbigniewa Wassermanna - odpowiedziała tak zwana Janina Magnetofon, ale po rosyjsku. To zaś oznaczało, że telefon Wassermanna zdążył się zalogować do rosyjskiej sieci podczas schodzenia samolotu do lądowania. Uświadomiłem sobie, że z Wassermanem już nie pogadam. Już nie skomentuję tego, co mówi, słowami "Ee, przesadza pan", by w odpowiedzi ujrzeć jego wyrozumiały uśmiech - jakby chciał powiedzieć: "Kiedyś pan zrozumie".

Drugim pęknięciem był post leszka.sopota - ze zdjęciem Arama Rybickiego z 1981. Nagle zrozumiałem, jak bardzo Aram mi był bliski, choć ostatnio widywaliśmy się radziej i rozmawialiśmy bardziej zdawkowo. Aram - poseł PO minionej dekady nie był raczej bohaterem z mojej bajki. Aram, który zakładał Biuro Informacji Prasowej "Solidarności" w marcu 1981 - tak. Mieliśmy stanowić konkurencję: Lech Wałęsa powołał BIPS w odpowiedzi na powstanie w Warszawie, dwa miesiące wcześniej, przy Regionie Mazowsze Zbigniewa Bujaka, niezależnej Agencji Prasowej "Solidarność" - ASa. Znaliśmy się wszakże, lubiliśmy, więc polubiliśmy się jeszcze bardziej jako konkurencja.

Potem mój wzrok padł na leżącą na biurku, przeczytaną w połowie "Kapuściński non-fiction". Pożyczoną tuż przed Świętami od Rzecznika Praw Obywatelskich, z Jego licznymi podkreśleniami - zdań, które Go uderzyły, zaskoczyły, które Mu się spodobały lub Go rozczarowały. "To jest książka, w której jest bardzo wiele świetnych fragmentów i bardzo wiele zafałszowań", mówił, gdy mi ją wręczał. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to ten, dobrze mi znany Janusz Kochanowski, a nie wirtualna postać z doniesień medialnych, wsiadł rano do tego samolotu. Że już Mu nie oddam tej książki, nie dowiem się, co w niej dostrzegł dobrego, a co - złego. Miał mi powiedzieć, gdy przeczytam. Domyślam się oczywiście, ale to boli.

Wreszcie Anna Walentynowicz. Gdyby rano, w domu w Gdańsku, odwiedził ją Ktoś pytając, czy teraz, natychmiast, odda życie, by uratować lecących samolotem - bez wahania powiedziałaby "tak". Może bym nie płakał po Niej, bo wiem, że była ze swoim prywatnym losem pogodzona. Ale gdy umieszczałem na blogu zdjęcia czterech wspomnianych tu osób i uświadomiłem sobie, że Wassermann, Aram, dr Kochanowski - pozostawiają po sobie własne, prywatne, bogate strony internetowe, a Pani Ani nikt takowej nie zrobił, że nie bardzo jest dokąd zlinkować zdjęcie - ...

Pękłem.

Dzięki, Ufko, dzięk Jachoo, dzięki, Renko i KaZecie, za to, że przyjechaliście, by mnie wesprzeć. Dzięki tym, którzy to proponowali. Jest coś, w co wierzyć warto: ludzie.

Salonowa lista prezentów Bawcie się dobrze ChęP: -3/6   ChęK: -3/6   ChęS: -3/6 . Półbojkotuję "lubczasopisma" Baby od chłopa nie odróżniacie! Protestuję przeciwko brakowi Freemana

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości