Krzysztof Leski Krzysztof Leski
190
BLOG

Oczy zamglone

Krzysztof Leski Krzysztof Leski Polityka Obserwuj notkę 42

Zaprawdę powiadam: jestem tolerancyjny. Nie polemizuję z niczyją wiarą, staram się zachować umiar w ocenie cudzych poglądów. Ale nie umiem spać spokojnie o 5. nad ranem, gdy ktoś ignoruje fakty.

Zacznę od toyaha. Z obawą, bo deklarował on parokrotnie, że mnie po prostu nie lubi i nie ceni. Nie chciałbym, aby odebrał ten post ad personam. Napisał zaś wczoraj długi post o Tadeuszu Mazowieckim, pełen radykalnych tez. Nie chcę z nimi polemizować. Z niektórymi nie potrafiłbym, bo się z nimi zgadzam. Kłopot w tym, że całość oparta jest na przesłance, którą śmiem nazwać najzupełniej fałszywą - jakoby Mazowiecki objawił się w sierpniu 1989 jako człowiek "przypadkowy", "z ulicy", czyli jako marionetka, którą potem manipulowano.

Napisałem już u toyaha w komentarzu: można stawiać taką tezę tylko mając dużo odwagi, ale zero pojęcia o wydarzeniach poprzedniej dekady. Zwłaszcza o tym, co nie było widoczne dla opinii publicznej. Był bowiem Mazowiecki już w Sierpniu '80 jednym z kilku czołowych rozgrywających w powtającym zespole "Solidarności". Rozgrywającym tym ważniejszym, że częściowo zakulisowym.

Siedem godzin przed publikacją tekstu toyaha znakomicie napisał o tym leszek.sopot. Z jego końcową konkluzją nie zgadzam się dramatycznie, ale też nie będę jej zwalczał. Leszek przytacza jednak wiele faktów i publikuje nawet zdjęcia dowodzące, ile Mazowiecki znaczył już 29 lat temu.

Słynne Porozumienie Warszawskie z marca 1981, które zakończyło strajk po prowokacji bydgoskiej i które zaszokowało niemal całą "Solidarność" jako praktycznie bezwarunkowa kapitulacja Związku przed komunistami - to od początku do końca dzieło Mazowieckiego. Zarówno w treści, jak i w sensie organizacyjnym i nawet logistycznym!

To Mazowiecki, bez wiedzy upoważnionego przez Krajową Komisję Porozumiewawczą "S" do rozmów z rządem Janka Rulewskiego, za to za wiedzą Wałęsy i wykorzystując głupotę wiceszefa "S w Bydgoszczy - Krzyśka Gotowskiego, zawiózł tego drugiego nocą, własnym samochodem, na spotkanie z rządem. Zaaranżował je za pośrednictwem bp. Władysława Miziołka. Podpisano porozumienie, którego Gotowski podpisać nie miał prawa, ale które czerwona propaganda rozgłosiła natychmiast, naród "odetchnął", a KKP zdała sobie sprawę, że musi to zaakceptować, bo nie da się już tego odkręcić nie ryzykując utraty społecznego poparcia lub wręcz rozpadu "S".

Skutki dla relacji "S"-rząd i zwłaszcza dla sytuacji wewnątrz "S" były liczne i dramatyczne. To wtedy pojawiła się wzajemna podejrzliwość liderów "S", która miała już nigdy nie wyparować. Ze już nie wspomnę o drobiazgu - Janek Rulewski po szoku owej nocy nigdy już - może go krzywdzę, ale tak to widzę - nie odzyskał dawnego wigoru i wręcz równowagi ducha.

Nie wiem, i nigdy się już nie dowiem, czy Mazowiecki po prostu bał się rozlewu krwi lub wręcz wkroczenia Sowietów i chciał po prostu za niemal wszelką cenę uniknąć strajku generalnego, który wydawał się nieuchronny - czy może chciał ugrać coś więcej. Ufam mocno, że to pierwsze. Ale niewątpliwie był dość sprytny i dość ważny, by to rozegrać po swojemu i chyba po myśli Wałęsy - tak, aby nikt z "S" nie mógł ani odwrócić biegu wydarzeń, ani nawet ujawnić publicznie sposobu dojścia do "porozumienia".

Aż do 1989 Mazowiecki często ustawiał się w roli mediatora między "frakcją Wałęsy" i "frakcją KORowską" (Gwiazda, Bujak, Frasyniuk, Kuroń). Czasem jednak - zapewne niechcący, ale wszak pewności nie mam - okazywał się podpalaczem wojen między obu frakcjami. Z mojej ówczesnej perspektywy wydawał się bliższy Wałęsie, ale cóż, byłem stronniczy, bo sam utożsamiałem się raczej z frakcją "KORowską". W stanie wojennym rola Mazowieckiego nieco zmalała, ale nie przestał być jednym z najważniejszych doradców Wałęsy i co najmniej konsultantem podziemnych władz "S".

Po toyahu kolej na Tomka Lisa. Oczywiście niewiele łączy jego i toyaha poza tym, że Lis świeżo popełnił grzech podobny do toyahowego - we wczorajszym felietonie na stronach "Wyborczej". Lis zaczyna od Mazowieckiego, ale wbrew pozorom nie o to mi chodzi. Ani o Tomka krytykę polityki budżetowej Tuska (to nas łączy), ani o miażdżącą krytykę intencji PiSu w sprawie uchwały o 17 września (niemal zero zgodności). Ani nawet o TVP. Nie - mój ostry sprzeciw budzi głównie zdanie:

Nasz eksport wygląda nie najgorzej i ratuje nasz wzrost gospodarczy właśnie dlatego, że w sferze euro nie jesteśmy i złoty osłabł, a z takim deficytem jak ten, który zapowiada rząd, możemy do paru stref wejść, ale z pewnością nie do strefy euro.

Błyskotliwe erudycyjnie, zdanie to świadczy, że Tomek wie, co ratuje nasz wzrost PKB. To opinia? Niezupełnie, bo każdy uczciwy ekonomista przyzna, że nie sposób wyodrębnić wpływu jakiegokolwiek pojedyńczego czynnika na jakiekolwiek zjawisko gospodarcze - w tym wpływu kursu walut na eksport czy import, ani wpływu eksportu i importu na zmiany PKB.

To rozważania teoretyczne. Gdy dodam, że Tomek nie kryje, iż gospodarka to nie jego specjalność - też narażę się na zarzut, że się czepiam. Cóż, Tomek miał pecha - kilkanaście godzin po jego felietonie NBP ogłosił dane o deficycie obrotów bieżących w lipcu: prawie 600 mln euro czyli niemal trzykrotnie więcej niż przewidywał rynek. Dlaczego? Zdaniem jednych - z powodu transferu dywidend z Polski, zdaniem innych załamał się eksport. Nieważne - jasne jest jedno: wali się w gruzy pewność Lisa, jakoby nasz eksport był prostą funkcją kursu złotego, a wzrost PKB - zasługą eksportu. Bo wszak nic nie wskazuje na to, by PKB się w lipcu załamał. Tomek grzeszy też pewnością, że w ogóle mamy wzrost PKB, bo w skali miesięcy mierzyć to trudno, a wynki są ułamkowe.

Panowie, ostrożnie! Propagujcie swe poglądy, przywalajcie nieprzyjaciołom, skoro to was rajcuje. Ale nie traćcie kontaktu z rzeczywistością. Gdy oczy zamglone - wszystko jedno, euforią, rozpaczą czy złością - widać gorzej...

PS. Pewnie, że to post nieco czepialski. By nie wyjść na dyżurnego tej nocy krytykanta, szczerze polecam najświeższe dzieło Yarroka. Nie kryję mej sympatii dla Stefana N., ale wymiękłem po tej lekturze, a zwłaszcza pod wrażeniem grafiki.

PPS. Pewnie, że to posy przydługi i przyciężki. Aby nie wyjść na dyżurnego tej nocy strażnika zasad, polecam moje niedocenione liczbą komentarzy, spostponowane przez Pannę W., a IMHO udane dziełko o Polsce, Jaćwingach i Republice Kiribati.

Salonowa lista prezentów Bawcie się dobrze ChęP: -3/6   ChęK: -3/6   ChęS: -3/6 . Półbojkotuję "lubczasopisma" Baby od chłopa nie odróżniacie! Protestuję przeciwko brakowi Freemana

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka